Przez ostatnie miesiące, stęskniona do języka, kultury i ludzi, usiłowałam znaleźć w sieci coś, co nadawałoby się do czytania/oglądania.
Chodziłam sobie od bloga do bloga, oglądając radośnie i nie wybrzydzając właściwie wszystko, co można znaleźć w polskim internecie (może poza typową pornografią… ale różne rzeczy się zdarzały 😛 ). Zwiedzałam więc ciuchowe prezentacje dziewcząt o „tajemniczych” (w ich mniemaniu) spojrzeniach, i chyba święcie przekonane, że ich „niewymuszona” poza przyniesie im sławę i bogactwo, zwiedzałam blogi szyciowe, blogi o bieganiu, blogi o sporcie, dietach, modzie, chorych dzieciach (tutaj trzeba przyznać, zdarzają się i dobrze napisane, i poruszające), gotowaniu, życiu, sztuce i kulturze, poznałam blogi artystyczne, gdzie w „kawałkach prozy” nie chodzi chyba o nic innego poza narcyzmem autora, wchodziłam na blogi sławne i zapomniane.
Powiem tak: to, co dominuje w polskiej (i chyba nie tylko w polskiej) blogosferze to banalność i samouwielbienie.
- Dobrym przykładem miejsca, gdzie oba te współczynniki (banalność oraz samouwielbienie) osiągnęły apogeum jest blog premierówny Kasi Tusk ( http://www.makelifeeasier.pl/ ) … co ciekawe, komentarze w tym jakże oryginalnym miejscu dowodzą, że ludzie traktują autorkę SERIO. Nie komentuję tego ze względu na to, że czuję się zazdrosna. Sama jestem względnie ładna, szczupła, studiuję za granicą i stać mnie na kawę ze Sturbucksa (tylko po co mam ją kupować i wspierać przy okazji izraelską armię?). Zaskakuje mnie raczej to, że ludzie w zetknięciu z banałem, zamiast zakrzyknąć: „hej, toż to są same odkrycia stulecia, piszesz pierdolety, stać cię na więcej, dziewczyno” zachwycają się ślicznymi spojrzeniami Kasi, jej długimi nogami, szczupłym tyłkiem i „przemyśleniami”.
- Blogi „modowe” jak sama nazwa wskazuje z modą nie mają niewiele wspólnego. Moda to projektanci, fotografowie, modelki, pokazy i wydarzenia typu Fashion Week. Ale nie, po co pisać o jakichś projektantach czy pokazach, skoro można zaprezentować nowe rurki z Zary… na sobie? To, co mnie zaskoczyło to to, że wszystkie w zasadzie zdjęcia na tych blogach są takie same. Większość zdjęć jest zupełnie poprawna technicznie i kompozycyjnie, i można się domyślić, że fotograf miał dość przyzwoity sprzęt. Problem w tym, że zawsze „sesja” to autorka idąca albo stojąca, z rzutem na całą sylwetkę a potem kilka detali, tu buciki, tu kolczyki, tu guziczek… Nuda ogólnie. Poza tym, większość kobiet nie zauważa, że fotogeniczność w stylu znanych modelek to chyba cecha, która nie jest dana każdemu. O ile wygięta w pałąk, oparta o ścianę Anja Rubik czy Monika Jagaciak wyglądają tajemniczo, intrygująco i wdzięcznie, nie dotyczy to każdej autorki bloga w spódnicy z lumpa założonej do ślicznego must-hev sweterka z H&M.
- Miejscem, gdzie mamy stosunek samouwielbienia do banału 80:20 to http://vaniitas.blogspot.com/ Było to jedno z bardziej szokujących odryć, zwłaszcza, że autor ma na fb jakieś 14 tysięcy fanów. Poziom narcyzmu autora po prostu przebił wszystko, co widziałam dotąd. A widziałam naprawdę wiele.
- Na swój sposób lubiłam bloga tattwy. Tattwa sama siebie określa jako przemądrzałą. I faktem jest, że zdarzają jej się posty zupełnie interesujące i jak mało który bloger, tattwa dobrze radzi sobie z językiem polskim. Problem w tym, że niektóre posty to „odkrycia stulecia”, z którymi – niczym z książką Lisa „Co z tą Polską?” – na ogół trudno się nie zgodzić… ale żadnej głębi też tam nie ma. Komentarze pod postami i na fb to za to pianie z zachwytu, ach odkrywasz przede mną Wielkie Prawdy o Życiu, do których nigdy przenigy nie doszedłbym samodzielnie… No cóż… Jacy blogerzy, tacy komentatorzy. Tutaj samouwielbienie do banału osiągnęło stosunek 10:90.
- Zjawiskiem, którego za bardzo nie rozumiem są blogi lifestyle’owe. Mniej więcej w tym stopniu, w którym nie rozumiem postów na fb w stylu „siedzę na kibelku i robię kupę… pozdrawiam z łazienki”. Nie chodzi o to, że trzeba chronić prywatność, bo prywatności w internecie raczej nie ma. Chodzi o to, że chyba ludzie, którzy piszą takie blogi nie mają niczego do podzielenia się światem poza banalnymi „przemyśleniami”, zdjęciami z popularnych kawiarni i przepisami na jedzenie oraz prezentacją ciuchów („stylizacji”, wow, kocham to słowo). Nie masz o czym pisać, to nie pisz. Serio. Albo chociaż żyj „lajfstajlem” nieco ciekawszym niż 90% dobrze sytuowanej młodzieży.
- Blogi podróżnicze. Nie oszukujmy się, nie każdy jest Wojciechem Cejrowskim z jego wyrazistą osobowością i poglądami. Nie każdy jest Beatą Pawlikowską. Niektórzy są Anną Kowalską albo Janem Nowakiem… I czy każda Anna oraz Jan muszą wrzucać zdjęcia wszystich obfotografowanych popularnych zabytków, kiedy o wiele lepsze zdjęcia znajdziemy bez problemu w internecie? Serio, kogo w dobie internetu i łatwego dostępu do informacji fascynują jeszcze podróże – dodajmy, krótkie i powierzchowne, do popularnych miejsc, albo dla odmiany, po hipstersku, do miejsc niepopularnych, za to opisanych w banalny sposób – odbyte przez innych ludzi? Jeden z niewielu interesujących blogów znajduje się tutaj: http://dzienniki-zza-tarczy.bloog.pl/?ticaid=6104ea No, ale żeby tak pisać trzeba w nieszczęsnych Chinach spędzić trochę czasu… i nauczyć się chińskiego.
Nie twierdzę, że mój blog wolny jest od banału. Mam jednak nadzieję, że nie ma na nim chociaż przesadnego samouwielbienia. W ogóle piszę tego posta, bo moja siostra, w wyniku dyskusji z pewnym starszym psychoterapeutą (współpracownikiem) usłyszała, że „młodzież jest strasznie skoncentrowana na sobie”. Pan psychoterapeuta znany jest z walenia prawdy prosto w oczy – pacjenci go nie znoszą – i przemyśleń o życiu. Myślę, że blogowe środowisko – a większość blogerów jest chyba w wieku 15-40 – stanowi dowód jego złośliwej tezy.
Ogólnie, mam trochę przemyśleń, dlaczego, ale… wolałabym uniknąć banału 🙂
PS.
Chcesz pisać, pisz o czymś. Nie, nie o sobie. O czymś. Dobrym przykładem niezłego bloga „o czymś” jest ten: http://kobietybiegaja.blogspot.com/