“Chmurdalia” to kontynuacja „Piaskowej góry”, ale równie dobrze można ją czytać jako osobną książkę. Mam wrażenie, że ta druga część jest od pierwszej dojrzalsza, i literacko, i konceptualnie, i zwyczajnie ciekawsza.
„Chmurdalia” zaczyna się, gdy Dominika budzi się ze śpiączki, w którą zapadła po wypadku, i powoli odzyskuje sprawność fizyczną. Coś jednak zmieniło się w Dominice, w jej postrzeganiu świata, i zamiast wrócić do Wałbrzycha z niemieckiego szpitala, gdzie uratowano jej życie, wyrusza w bezcelową włóczęgę po świecie. Autorka opisuje książkę jako rodzaj „odwrotnej Odysei”, gdzie Odys, miast wracać do domu, zwiedzając przy okazji kawał świata, z tego domu ucieka … i zwiedza kawał świata. Ale moim zdaniem to nie tak. Moim zdaniem „Chmurdalia” to normalna, nie – odwrotna, wersja Odysei. Dominika musi odnaleźć dom, ten dom, który nosi w sobie, utkany ze zdjęć, z ludzkich historii, z tajemnic przodków, dom, których kryje własną tożsamość i nie jest to łatwa sprawa. Niczym zwodniczy śpiew syren, przywołuje Dominikę jej matka Jadzia, ze swoim wyczyszczonym na glanc mieszkaniem i uporządkowanym światem pachnącym domestosem i domowym jedzeniem.
Ponadto, wyprawa Dominiki, choć z pozoru wydaje się niezwykła, opisuje w jakiś sposób doświadczenie jej pokolenia. Rówieśnicy Dominiki nie mogli powtórzyć losu rodziców (bo kopalnie zamknięto, komunizm upadł, a wraz z nim mit o roli proletariatu) ani dziadków (bo ci często całe życie przepracowali na roli, uprawiając małe poletka i głodując na przednówku – któż chciałby takiego losu?) a do tego otwarto granice, a za granicami objawił się świat kolorowy, bogaty i ciekawy. Trudno się dziwić, że rówieśnicy Dominiki, wychowani w biednych latach osiemdziesiątych, na szarym osiedlu z wielkiej płyty, w homogenicznym środowisku, bez większych perspektyw na przyszłość, czują się w tym dorosłym, przesyconym różnorodnością świecie zagubieni i przytłoczeni. Co więcej, losy Jadź-matek dzieci transformacji są czasem komiczne w swojej typowości.
Książka składa się z historii, historie są jak nici, często się plączą, supłają, zazębiają. Bardzo podobała mi się konstrukcja, gdzie bohaterowie, pozornie nie mający ze sobą nic wspólnego, jak żydowski przedsiębiorca z Brooklynu, czarna dziewczyna, i służąca spod Częstochowy, okazują się związani nie tylko teraźniejszością, ale i przeszłością. To podkreśla, że po pierwsze, ten różnorodny świat jest mały i powiązany, a po drugie, jak bardzo nasze losy wpływają na losy innych ludzi. Wątki splątują się naprawdę mocno wokół zgrabnego, nieco tragikomicznego motywu nocnika Napoleona, który, najpierw użyty w celu do tego przeznaczonym, potem traktowany jak skarb i trzymany pod kluczem, trafia w końcu na parapet pewnego nowojorskiego mieszkania by pełnić w nim rolę doniczki na paprotkę.
Moją ulubioną postacią jest w książce Grażynka. Kobiety z osiedla Piaskowa Góra potępiają ją za rozwiązłość, i jednocześnie zazdroszczą; Grażynka ostatecznie zostaje żoną niemieckiego hodowcy trzody chlewnej i radzi sobie lepiej, niż jakakolwiek sąsiadka z bloku mogła sobie to wyobrazić. Jest w Grażynce, kierującej się własnym instynktem, uczuciami i dobrym sercem coś bardzo pierwotnego, jakiś rodzaj kobiecości samowładnej, kobiecości, która może istnieć równie dobrze bez męskości, kobiecości nieobciążonej winą, opiniami innych i oczekiwaniami społecznymi. Może dlatego Grażynka jest w stanie kochać własne dzieci ani za bardzo, ani za mało i pozwolić im odejść, kiedy są gotowe?
Jakby dla kontrastu, Jadzia, mama Dominiki, po zniknięciu córki nie może sobie znaleźć miejsca. W pewnym sensie „Chmurdalia” opisuje też wędrówkę, jaką musi przejść Jadzia, by na nowo zdefiniować to, kim jest, po tym jak umarła jej mama, mąż i teściowa a Dominika wyprowadziła się z domu. Scena, kiedy nieśmiała dotąd Jadzia broni honoru swojej córki fiksum-dyrdum przed matką księdza Adama przy pomocy torebki i pięści, jest prześmieszna, ale i symboliczna – w tej scenie Jadzia odkrywa własną siłę, godzi się z własną tożsamością i przyjmuje do wiadomości, że Dominika nie będzie miała wielkiego ślubu w Częstochowie, ani męża bogatego niemieckiego przedsiębiorcy, ale co z tego. Jadzia zaprzyjaźnia się w końcu z byłym sąsiadem gejem, starszym, kulturalnym panem, i jest to układ idealny: sąsiad poszukuje domu, ciepła rodziny, w którym mógłby się ukryć i ogrzać, a Jadzia kogoś, komu mogłaby dać dom i dla kogo mogłaby gotować, piec i robić przetwory. Ta zrekonstruowana rodzina-nie rodzina jest tym, co ma i na razie nie będzie mieć niczego innego. To też w sumie bardzo symboliczne dla rodziców pokolenia Dominiki: dzieci wyjeżdżają w świat, podróżują, zdobywają wykształcenie, poślubiają obcokrajowców, dokonują nietypowych wyborów, a rodzice muszą przedefiniować pojęcie rodziny.
Może to głupie porównanie, ale książka jest jak kapusta. Ma warstwy, ludzkie dramaty i historie czasem pokrywają się, a czasem nie, by w końcu, po usunięciu wszystkich liści, odsłonić trzpień-głąb, twarde jądro wszystkich historii, Dominikę poszukującą swojej nierealnej Chmurdalii, Jadzię stacjonarną i zakorzenioną, i samo-definiującą się Grażynkę.
Moim zdaniem lepsze od „Piaskowej góry”.