Michał Witkowski, „Fynf und cwancyś”, recenzja

Przykra sprawa. W powielanym w internecie tekście reklamowym

Michał Witkowski powraca do swoich ulubionych postaci z legendarnego „Lubiewa”. Michaśka i Dianka wyjeżdżają z Polski, by szukać szczęścia w Wiedniu, który zdaje się być spełnieniem marzenia o zachodnioeuropejskim raju. Wstępem do niego jest jednak męski szalet, w którym zarobić najłatwiej.

zawiera się cała treść książki. Z tym, że książka ma ponad dwieście stron a powyższy tekst – jeden akapit. Ech, paradoksy rynku literackiego. Owszem, lubię Witkowskiego, ale ta książka mnie mocno zmęczyła.

Książkę można też streścić tak. Bohaterami są dwaj nieletni chłopcy do wynajęcia. Obaj pochodzą z bloku wschodniego. Jeden wychował się w Koninie, drugi na Bratysławskim blokowisku. Jednego natura obdarzyła wyjątkowo hojnie, drugi jest ślicznym nastolatkiem z ładnym tyłkiem. Chłopcy jadą szukać szczęścia do Wiednia, gdzie się spotykają. Chłopiec z Konina radzi sobie lepiej, nie ze względu na „rozmiary”, ale ze względu na pracowitość, dbałość o wygląd i szacunek do klienta. Chłopiec ze Słowacji głównie objada się deserami lodowymi i bierze długie kąpiele w domach klientów, by potem martwić się, skąd weźmie czyste majtki, niezbędny artefakt w zawodzie, który uprawia. Chłopcy zwiedzają też inne europejskie miasta, na przykład Monachium. Nikt nie zapada na choroby weneryczne, nawet przy siedmiu klientach na noc. Pada parę refleksji o środowisku homoseksualistów … na przykład pewien klient domaga się usług w samochodzie, gdzie z tyłu jest dziecięcy fotelik, a z przodu damskie kosmetyki. Chłopców zachwyca Zachód, w tym to, że prosty kolejarz może mieć własne, ładne mieszkanie i może go być stać na takie luksusy jak ładne ubrania, czekolada czy nowoczesne AGD. Koniec książki. Serio.
Książka jest miejscami dość obleśna. Fantazje starych, znudzonych gejów dotyczą sikania, skarpetek i wełny. Pojawia się także pan, który lubi, gdy ubiera się go w niemowlęce ubranka uszyte na rozmiar dorosłego faceta. Ale że klient nasz pan, chłopcy robią to, czego się od nich oczekuje.

Witkowski traktuje kurewstwo z humorem, ale też je trywializuje. Gdyby książka była bardziej realistyczna, chłopca z Polski wychowałaby … oaza. Nie dlatego, że byłby pobożny, ale dlatego, że w jego rodzinnym Koninie nie istniało w tamtych czasach zbyt wiele alternatyw. Zderzenie mocno konserwatywnego oazowego wychowania (długie spódnice, ręce na kołdrze!) ze światem, gdzie prostytucja jest legalna i normalna mogłoby stanowić kanwę całkiem niezłej głębszej opowieści o konflikcie wartości.
Internetowi krytyce powtarzają jak katarynki „och, nie jest łatwo męskiej dziwce”. Normalnie, odkrycie godne wielkiego pisarza i wnikliwego recenzenta. Och, człowiek ma wiele problemów w takim Wiedniu, znalezienie mieszkania na przykład, gdzie tu zrobić pranie, przespać się. Normalnie niemożliwe, karierę zaczyna się nie w eleganckim klubie, tylko od seksu oralnego z jakimś niedomytym typkiem w dworcowej toalecie i od mieszkania kątem u Januszy alkoholików.
Jedynym chyba aspektem książki, który mi się szczerze podobał jest opis rzeczywistości jaki serwuje Witkowski. Mieszkania z drogimi ekspresami do kawy. Chłopcy z Polski zarabiający na prostytuowaniu się niezłe pieniądze i opowiadający potem o swoich Grażynach i Andżelikach, które zostawili w Polsce i do których wrócą, jak się tylko dorobią. Gej-bogacz i ekscentryk Mario Luigi. Wiedeń nocą, Polacy okradający mieszkania. Rosyjska i czeska mafia. Ajent w knajpie, podstarzała „ciota”. Małe czyste szwajcarskie miasteczka. Zachwyt przybysza ze zgrzebnego byłego bloku komunistycznego obfitością, organizacją i czystością zachodniego świata. Brudne początki kariery, niedomyci, obrzydliwi klienci w brudnych gaciach. Witkowski tego świata nie ocenia, tylko opisuje, z obfitością, z pasją, z zachwytem.

Niestety, poziom „Lubiewa” to to nie jest. Raczej gejowskie porno dla wielbicieli dosłowności, miejscami mocno obleśne. Język też nie powala – a Witkowski do języka ma niezłe ucho i talent. I można by skrócić gdzieś o połowę i nie zmieniłoby to ilości treści. Moim zdaniem trzy na dziesięć.

Dodaj komentarz